Travel With Us

"Life is either a daring adventure or nothing at all."

Rozbudowanie rozgrywki wyszło trzeciej części Ghost Warrior na ludzkie, ale faktem jest banalna fabuła oraz delikatna sztuczna inteligencja.

Sniper Ghost Warrior 3 przyjdzie do smaku tym, którzy żądają z gry tylko dobrego niesienia z karabinu wyborowego w ogromnych obszarach. Poszukujący jednak ciekawej sprawy oraz wymagających, emocjonujących misji raczej się zawiodą.

Warszawskie studio CI Games w najróżniejszej edycji snajperskiej produkcji dało na sprawdzone w obcych atrakcjach pewniki. Korytarzowe lokacje zastąpiono otwartym światem z planami rozrzuconymi po całej mapie, a gracz - niczym w Far Cry - sam decyduje o strategii wykonania zlecenia. Taka możliwość nie jest zawsze automatycznie gwarantem sukcesu. https://pobierzgre.org/logiczne/

Filmowe rozwiązanie do narracji na początku pozytywnie zaskakuje. Poznajemy historię dwóch walczących ze sobą braci - jeden zostaje uprowadzony w trakcie pozycji i ślad po nim przepada. Drugi kontynuuje pracę w amerykańskiej marynarce wojennej, aż trafia do zdestabilizowanego przez rosyjskich separatystów rejonu Gruzji. Dziwnym zbiegiem okoliczności natyka się tam na wieści o człowiekiem przypominającym jego łączy.

Próby zaangażowania klienci w historia spełzają natomiast na jak, ponieważ prowadzeniu fabuły szkodzi wspomniana wolność również naturalny świat. Wędrujemy po mapie w obrotu kolejnych ważnych celów do załatwienia bądź informacji do wykradnięcia, a wątek brata przez ponad połowę gry sprowadza się do kilku napomknięć w trakcie rozmów. Strzelanie do separatystów odgrywa zdecydowanie pierwsze skrzypce.

Chodzenie po gruzińskich krajach jest proste. W kryjówce kształtujemy się do pracy oraz modyfikujemy wyposażenie, możemy same zmieniać porę dnia również bierzemy misję. Po ukończeniu zadania musimy jeszcze wrócić do kryjówki, aby rozpocząć kolejne. Gracze zainteresowani tylko głównym wątkiem, natomiast nie pobocznymi i regularnymi aktywnościami, często będą skracać sobie drogę powrotną za pomocą szybkiej podróży.

Dobór strategii działania leży już w doskonali w dłoniach gracza. Sukcesy nagradzane są punktami umiejętności odblokowującymi dodatkowe atuty samej z trzech ścieżek rozwoju: snajpera, żołnierza i spokojnego zabójcy preferującego bliski kontakt. Temat obecny istnieje zawsze raczej niepotrzebny, gdyż dodatki nie zmieniają diametralnie rozgrywki.

Wolność w nastawieniu do końcu misji również wielu dostępnych rozwiązań to plus, jednak a owszem stanowimy w jasnym stopniu ograniczani. W większości przypadków oczekuje na nas jedno dobrze położone gniazdo snajperskie, a istotni wrogowie do usunięcia praktycznie nie wędrują po bazach czy obozach, dlatego musimy strzelić z pewnej pozycji. W rezultacie większą pewność otrzymujemy przy muzyce z zastosowaniem pistoletów czy karabinów maszynowych.

Nie świadczy to przecież, że nie możemy ze snajperką krążyć dookoła obozowiska i dokładnie, z ogromną satysfakcją ściągać kolejnych żołnierzy. Coraz bardziej odpowiadające jest granie jak duch. Zakradanie się na obszar wroga oraz eliminacja z bliska to niezwykle większe wyzwanie oraz robi dobre skradanki.

Dopiero przy otwartej potyczce w połączeniu ukazują się największe trudności Sniper Ghost Warrior 3. Zaalarmowani żołnierze wbiegają często pod lufę, wychodzą grupami zza rogu, i my ściągamy jednego po drugim. Zamykają się daleko za ochroną również mieszkają tam tak długo, aż nie zajdziemy ich od boku a nie zastrzelimy. Umieramy rzadko, a że obecnie toż się zdarza, toż z względu banalnych błędów z znanej strony - na przykład przeładowania stoi w niskim momencie.

Najtrudniejsze przejawiają się misje, w jakich nie wolno nam wywołać alarmu. Poziom wyzwania zwiększa zrezygnowanie z dowolnej uwagi przy celowaniu i korzystanie tylko na odwzorowanej realistycznie optyce karabinów, jednak istnieje więc dziwne podkręcenie trudności. Informacje na lunecie nijak się mają do bieżącego, gdzie faktycznie trafi pocisk, a dokładne mierzenie metodą kontroli oraz błędów zwyczajnie frustruje.

Istotnym elementem psującym grę jest sposób autozapisów, które cofają nas do przodu misji, co często oznacza ponowne przekradanie się do idealnej pozycji strzeleckiej. Tutaj warto wspomnieć, że wczytywanie zapisu z zakresu menu kluczowego jest rekordowo długie. Nierzadko wczytywanie między regionami Gruzji (3 podobnej wielkości mapy) zajmowało około 4 minut.

Długość wczytywania tłumaczy częściowo grafika - Ghost Warrior 3 to najładniejsza odsłona serii. Modele postaci przypominają gumowe manekiny, ale otoczenie charakteryzuje się pięknie. Naturalnie zalesione otoczenie gruzińskiej prowincji cieszy oko o jakiejś godzinie dnia. Brakuje nieco zaludnionych miasteczek, gdyż zwiedzane autem regiony momentami płacą się za bardzo opustoszałe. Natura przyciąga, ale ruiny oraz wszechobecne posterunki separatystów nie oferują niczego ciekawego poza znajdźkami i niekiedy pobocznymi celami do zabicia.

Sniper Ghost Warrior 3 wykorzystuje część doświadczonych w tamtych atrakcjach rozwiązań, przecież nie pomagają one do końca tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Sterowanie samochodem jest fatalne, spowolnione animacje strzałów w głowę wyglądają jednak tak toż, a latający dron do oznaczania wrogów przez brak stateczników kołysze kamerą tak, że ważna otrzymać choroby lokomocyjnej.

Ostatecznie zawodzi też fabuła, która po paru godzinach nuży, i my trzymamy się na tym, że nie wiemy nawet, po co czynimy daną pracę. Przerywniki filmowe to zazwyczaj przewidywalne zwroty akcji, bezcelowo wulgarne dialogi także do bólu stereotypowe postacie, które ani na kilka nie wykraczają ponad ustalony szablon.

Efekt końcowy nie zachwyca. Sniper Ghost Warrior 3 może sprawić trochę zabawy z udanych strzałów czy zakradnięcia się nocą do bazy wroga, ale ma z względu technicznych błędów, niezwykle słabej inteligencji wrogów oraz historii, która nie motywuje do prowadzenia przygody.

Ocena użytkowników 6/10

Wymagania sprzętowe Sniper: Ghost Warrior 3

Minimalne: Intel Core i5 6600K 3.5 GHz/AMD FX-6350 3.9 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660/Radeon HD 7850 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7/8.1/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i7 4790 4.0 GHz/AMD FX-8350 4.0 GHz 16 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 1060/4 GB Radeon RX 480 lub lepsza 50 GB HDD Windows 10 64-bit

Dzi gramy w grę PC Crash Bandicoot N. Sane Trilogy image
The About page is the core description of your website. Here is where you let clients know what your website is about. You can edit all of this text and replace it with what you want to write. For example you can let them know how long you have been in business, what makes your company special, what are its core values and more.

Edit your About page from the Pages tab by clicking the edit button.

Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to remake pełną gębą. Trzy kultowe gry zrobione praktycznie od zera sprawiły, że poczułem się o 20 lat młodszy.

Postaci Crasha, Coco czy Dr. Neo Cortexa nie trzeba mieć nikomu, kto miał szczęście dorastać wraz z ważnym PlayStation. Kultowa seria zręcznościówek od Naughty Dog była mocnym system sellerem oraz ze świecą szukać posiadacza konsoli Sony, który nie grałby, albo choć nie słyszał o tej nazwie. Zresztą, niech przemówią liczby: debiutancki Crash Bandicoot (1996) dotarł do ponad 6,8 milionów użytkowników, zaś sequele Crash Bandicoot: Cortex Strikes Back (1997) i Crash Bandioot: Warped (1998) wydały się w odpowiednio 5,2 i 5,7 milionach egzemplarzy. Czapki z gór.

O burzliwej historii serii Crash Bandicoot pisałem rok temu z okazji 20-lecia narodzin kultowego jamraja. Dość powiedzieć, że firma należąca do Activison z lat zmienia się na delikatne zaś nie myślę sobie powrotu do dawnej świetności. Na szczęście nowo wydana składanka Crash Bandicoot N. Sane Trilogy przełamuje złą passę a po deszczu multiplatformowych sequeli oraz nieudanych eksperymentów typu Crash of the Titans, remake oryginalnej trylogii pomaga ukoić skołatane nerwy fana dawnego Crasha.

Warto podkreślić, że Crash Bandicoot N. Sane Trilogy od Vicarious Visions zostało opracowane praktycznie od zera. Twórcy tworzący na naszym koncie kilka crashowych platformówek na Game Boy Advance czy Crash Nitro Kart nie dysponowali kodem źródłowym oryginalnej trylogii również praktycznymi materiałami referencyjnymi (polecam ciekawy materiał na ów element), więc musieli włożyć mnóstwo rzeczy w uchwycenie ducha gier Naughty Dog, z jednoczesnym zachowaniem podstawowych elementów (sterowanie, praca kamery), i wszystko to obudować współczesną oprawą. Z gwarancją nie było chętnie, a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. https://pobierzgre.org/akcji/

Absolutnie wszystko, od intra, przez menu, aż po stan oraz zawieranie stanów i postaci zostało pieczołowicie odtworzone, bo trudno to nazwać liftingiem czy wprowadzeniem zmian. Między poszczególnymi pozami nie mamy do rezygnowania z takim skokiem technologicznym jak 20 lat temu. Różnice graficzne wynikają bardziej z planu poziomów niż możliwości – te z "jedynki" są bardziej skromne i kilka atrakcyjne. Przecież naprawdę toż rzeczywiście było przed laty. Że nie graliście ostatnio w ciekawe Crashe, to włączcie sobie chociażby jakiś archiwalny zwiastun czy gameplay, żeby zobaczyć, że między Crash Bandicoot a dwa lata późniejszym Warped naprawdę wielu się zmieniło. Tak pod względem grafiki jak także indywidualnej rozgrywki.

Nie zamierza co ukrywać, pierwszy Crash to najdrobniejszy element nowej składanki, oraz tylko przechodzę do tej sztuki ogromny sentyment, to odpowiedź pomiędzy debiutem a sequelami jest oczywista na pierwszy etap oka. W 1996 roku Naughty Dog dostarczyło wyjątkową i na własny rodzaj innowacyjną zręcznościówkę 2,5D, która pokazywała moc pierwszej konsoli Sony, jednak właśnie w Cortex Strikes Back (uważanej za najlepszą strona serii, choć ja wolę "trójkę") i Warped twórcy rozwinęli skrzydła. Dodali mnóstwo nowych projektów, ruchów, pojazdów czy broni, które skutecznie urozmaicały radość z udziałem Crasha, a później także Coco. Nota bene, młodsza siostra Crasha jest teraz w cali grywalną stroną we wszystkich trzech grach – wcześniej potrafili nią sterować jedynie na dedykowanych okresach w "trójce", i w "jedynce" nie pojawiała się w zespole. Dodanie tej propozycji to cudowny ukłon w stronę fanów Coco, jednak nie twórzcie na następujące spośród ostatniego sumy w trybie działania. To właściwie skin dla głównej postaci, z takim samym wachlarzem sportów również ataków o takim tymże działaniu niż alternatywna stronę z szeregiem odmiennych zdolności.

Odtworzenie światów autorstwa Naughty Dog i zaniesienie im tej podstaw istniałoby nie lada wyzwaniem. Nowa ekipa podeszła do całkowitej sprawy z wielkim szacunkiem do środka oryginalnego i udało jej się sprawić, że doskonale znane poziomy czy przeciwnicy nie robią wrażenia współczesnych wariacji. Oczywiście niektóre elementy powinien było wykonać praktycznie w sumy po swojemu – wystarczy spojrzeć na ciekawe otoczenie Wielkiego Muru z Warped również skonfrontować je z działaniem Vicarious Visions. Tam, gdzie w otoczeniu widniały surowe, zielone pagórki, teraz widzimy wielkie w szczegóły obiekty, które idealnie oddają klimatem do pierwotnego zamysłu. To toż dotyczy się idących w też oraz we wte przeciwników, którzy doczekali się stosownych upiększeń, a zatem w dalszym procesie starzy oraz wyjątkowi na wczesny rzut oka znajomi.

Oprawie graficznej Crash Bandicoot N. Sane Trilogy niestety tak właściwie cokolwiek zarzucić. Ostre jak brzytwa tekstury w połączeniu z rządem imponujących efektów (odbicia w lodzie, woda, ogień) tworzą suchą oraz delikatną dla oka całość. Można co prawda ponarzekać, że wszystkie gry hulają w 30 klatkach animacji na chwilę (na wesele nic nie zwalnia), przecież tak te było w wypadku innych gier. Fajnie, gdyby Vicarious Visions przyśpieszyło pracę do płynnych 60 FPS-ów, ale zabieg tego składnika nie jest szczególnie uciążliwy, specjalnie dla pań przyzwyczajonych do wersji z PSX-a. Puryści mogą z zmianie kręcić nosem na dubbing, który siłą rzeczy musiał zostać nagrany od inna, i poprzez toż nie udało się zatrudnić aktorów podkładających głos w oryginalnej trylogii. Część z nich pracowała jednak nad wcześniejszymi zabawami z serii Crash Bandicoot, a osoby znające Crash Twinsanity czy Crash Team Racing z pewnością rozpoznają znajome głosy. Grunt, że ekipa spisała się na medal i tchnęła nowe trwanie w popularnych bohaterów – w niektórych, na dowód Tawnę z "jedynki", po raz ważny w akcji.

Takich różnic pomiędzy oryginalnymi i zremasterowanymi grami jest dodatkowo o znacznie bardzo, jednak nie odda się ukryć, że właśnie najbardziej hardcore'owi fani zauważą, że w możliwościom zakresie są dwie dodatkowe skrzynki do rozbicia, albo że zdobyła nowa animacja w rywalizacji z bossem. Ważniejsze zmiany to chociażby dodanie opcji auto-save do ważnej gry, ujednolicenie menu czy danie trybu Time Trials do wszelkich trzech gier. Krótko mówiąc, Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to pomyślany i dopieszczony zestaw, który naprawia i poprawia dawne potknięcia i niweluje ograniczenia.

Gdy w porze pierwszego PlayStation zagrywaliście się w sztuki Naughty Dog, to po prostu musicie wziąć po Crash Bandicoot N. Sane Trilogy. Dziecko Vicarious Visions nie jest innym przygotowanym na kolanie remasterem, jakich pokazuje się na placu całe mnóstwo. Jeżeli baliście się, że uświadczymy tu prostej wymiany tekstur, dodania kilku efektów również przycięcia obrazu do panoramicznych telewizorów, toż po raz drugi rozwiewam wszelkie obawy. Crash Bandicoot N. Sane Trilogy nie wykorzystuje na nostalgii, lecz zapewnia sentymentalną jazda w historię w bardzo komfortowych warunkach. W godzinie PlayStation 3 nie był nic przeciwko (z dobrymi elementami) remasterom HD zabaw z PS2, i interesowałem się prostym liftingiem ulubionych muzyk, jednak składanka Crasha to dokładnie inna grupa również poziom wykonania.

Jestem pod wielkim wrażeniem pracy następców Naughty Dog, jacy z podziwem dla oryginału potrafili stworzyć prawdziwie współczesny produkt. Pod względem rozgrywki to w dalszym rozwoju 20-letnie gry z konkretnymi archaizmami, przecież jestem zupełnie przekonany, że momentami niewygodna kamera czy detekcja kolizji nie przeszkodzi zupełnie nowemu pokoleniu graczy bawić się przygodami najbardziej oczywistego jamraja na świecie.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe Crash Bandicoot N. Sane Trilogy

Minimalne: Intel Core i5-750 2.67 GHz / AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 / Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7

Dirt powraca! Jednak ani jako Dirt Rally 2, ani jako wielki następca Dirta 3. Czym zatem Dirt 4 tak praktycznie jest również komu ważna go polecić?

Codemasters to jednak lubi zaskakiwać. Dirt Rally był długo noszony w tajemnicy, i świat dowiedział się o nim właśnie podczas debiutu w Steam Early Access. Dirt 4 nie był może sekretem, a w niniejszym faktu niespodziewany zaprezentował się kierunek, który obrali deweloperzy. Bo kto spodziewał się, że po dokonaniu samej z najciekawszych zabaw rajdowych w relacji Brytyjczycy zamiast przykręcić śrubę, obiorą inny kierunek? Ja nie. https://pobierzgre.org/akcji/

W płynny sposób trudno się dziwić. Dirt Rally z całkowitą pewnością nie był produkcją dla ludziach. Osobiście bez kierownicy do niej nie podchodziłem również takie postępowanie radziłem każdemu, kto pytał mnie o opinię. Zapaleńcy byliśmy do pokonania niezły próg wejścia, bo poprzeczka z rządem trudności wisiała wysoko. Może się nie zdziwicie, że tymże całkowicie nie jest obecnie tak trudno. Co wysoce, tym zupełnie do nowego Dirta podejść można też z padem. Również o zgrozo, to nawet bardzo wychodzi.

Regułą jest, że twórcy gry dostali trochę zeza także swój produkt nadal wysyłają do fanów symulacji, jednakże tymże razem chcą i sprawić, by i rajdowcy z niższym zapałem nie czuli się pokrzywdzeni. Stąd też Dirt 4 dysponuje aż dwoma rodzajami jazdy. Pierwszy spośród nich istnieje znacznie bardziej prawdopodobny, jednak nie istnieje aktualne tenże jedyny sposób sterowania, który potrafimy z Dirt Rally, na co najwięksi fani z pełną śmiałością będą produkować nosem. Nadal jednak twierdzę, iż w obecny zabieg najlepiej daje się z użyciem kierownicy. Natomiast tym zupełnie posiadamy i inny system. Prostszy. Łatwiejszy. Dużo dużo pozytywny dla tych, którzy po prostu chcą usiąść sobie na sofie i zrzucić kilka złotych chwil z grą wyścigową w wartości głównej.

Co najważniejsze, prostszy system zarządzania absolutnie nie wykonywa z muzyki Need for Speeda – sprawia jednak, że auto znacznie dużo wiąże się do powierzchni, dzięki czemu trudniej stracić nad nim występowanie i zaliczyć efektywnego dzwona, choć jeszcze się da. W zależności od preferencji bardzo dobrze ustawić bogata w czym liczymy pomocy, a gdzie chodzimy „na całość”, dzięki czemu konkurencja jest dość elastyczna i żadne wspomagacze nie są przymusowe. Choć uwielbiałem Dirt Rally na kierownicy, przy Dirt 4 specjalnie najwięcej czasu był grając padem, by testować nowy projekt jazdy. Kupi on na dobrą jazdę oraz wynoszenie zadowalających wyników bez godzin treningu. Istniejmy zawsze szczerzy – jeśli marzycie o wszystkim panowaniu nad autem w ciemnych warunkach, rzucaniu się z koleinami błota czy śniegu i kierowaniu aut z ciężkich, szutrowych poślizgów, nie obejdzie się bez kierownicy oraz symulacyjnej formy zabawy. Zaś to niezależnie czy chcecie akurat wariować po rajdowych oesach czy wystartować w obcych dziedzinach.

Również tutaj właśnie pojawia się słowo klucz względem nowości w Dirt 4. Codemasters doskonale pamięta czasy naszej świetności. Dirt 2 czy Dirt 3 oferowały to całe spektrum zróżnicowanych wyścigowych dyscyplin. Twórcy nieśmiało, ale uczynili jednak krok w tym kursie, przynosząc tym całkowicie do gry obok rajdów i rallycrossu też takie fragmenty jak wyścigi samochodów terenowych, rajdową szkółkę czy poboczne minigierki rozgrywane w współczesnym samym, rajdowym centrum. Wystartujecie tam w części wyzwań dla Mały czy postaracie się przewrócić jak bardzo ustawianych na trasie bloków podczas jednego przejazdu. Niestety, to tylko dodatki. Zawody off-roadowe nie są tak rozbudowane, i jeszcze tras jest tam tylko chwila na krzyż. Nie odda się też przemilczeć braku hillclimbu – licencja na Pikes Peak jest co prawda w rękach Sony, a ale mogliśmy ścigać się po nieprawdziwych trasach i jeszcze byłoby tak.

Dirt 4 oferuje za to bardzo bardziej rozbudowany i trudny tryb prace, który mozolnie towarzyszy nas przez niższe sztuki i pozwala na zapoznanie się ze wszystkimi procesami zarządzania wyścigowym zespołem. Zaś istnieje tegoż coś więcej niż ostatnio – i dalej możemy także dobierać sobie współpracowników, kiedy również regulować pracami dotyczącymi ulepszeń do auta, co również zawierać umowy sponsorskie. Tym całkowicie jednak daje nie zmusza do żmudnego grindu, obejdzie się te bez odkładania na drogie auto. Ekonomia jest uproszczona, a ceny podbite, dzięki czemu łatwo możemy zrobić się niezłego budżetu, kiedy oraz mało aut w garażu na zdrowy początek. Między innymi to racja wtedy stworzyło, że kariera naprawdę bardzo wciąga i kieruje do ekranu na wszelkie godziny. Mamy tutaj kilka rajdowych cech oraz zróżnicowane zawody nie tylko w rajdach, ale te innych dyscyplinach, powinien to sukcesywnie uzupełniać błędy w garażach.

Tym całkowicie możemy jednak nabywać także samochody używane. Codemasters opracowało lekarstwa na wzór aukcji, na jakich kupimy używane samochody – każde są dokładnie opisane, do umieszczonych w nich ilości, aż po szczegółową historię wozu. W ofertach można przebierać do woli, oraz co najistotniejsze zakupione auta ulepszać dając lepsze stronie pokroju sprzęgła, hamulca czy silnika. Co do samych aut, znajdziecie tutaj kilkadziesiąt modeli – także tych poważnych, z lat 70-tych, przez większość B, auta off-roadowe aż po nowoczesne rajdówki, choć nie bezpośrednio z grupy WRC, bo na to odpowiednio Codemasters licencji nie ma. Ale spokojnie. Jest Mitsubishi, jest Subaru, jest Niewielkimi Cooper, jest Lancia Delta - są w kwocie wszystkie auta, których potrzebujemy do udanej zabawy.

W sprawie tras, Dirt 4 stawia raczej na minimalizm. Mamy tutaj pięć krajów – ścigamy się w Szwecji, Walii, USA, Hiszpanii oraz Australii, wchodzi do bieżącego kilka torów do rallycrossu oraz landrush. Szału a nie ma, dobrze jednak, że jedyne kraje dzielą się z siebie bardzo, bo kompletnie czym drugim jest przebijanie się przez śnieg po szwedzkich oesach, i czym innym jazda po australijskich bezdrożach czy walijskich lasach. Niestety – zapomnijcie o bieganiu po lodowatych, górskich serpentynach w Monte Carlo, bo choć trasa stanowiła w Dirt Rally, tym jednocześnie jej wyszło, nad czym ubolewam że najbardziej.

Pisząc o Dirt 4 nie można przemilczeć debiutu Your Stage, a więc modułu tworzącego trasy w rodzaj proceduralny. Na dokumencie to niezwykła nowość, gdyż w rajdach nie spieszy się na pamięć – tworzenie wiec nowych linii na potrzeby chociażby zmagań ze przyjaciółmi to znakomite posunięcie, bo pojedynek wcale nie podzieli się więc o znajomość trasy. Dodatkowo możemy zauważyć samodzielnie jak długi uważa żyć wytwarzany odcinek także jak bardzo kręty, dzięki czemu dostosujemy go do sztuce i wymagań. W realizacji, to natomiast jakby zalążek świetnego planu na dola, a technologia musi pozostać także dopracowana. Chodząc po trasach wykonanych z Your Stage można narzekać na monotonię, ponieważ nie są one ani widowiskowe ani szczególnie charakterystyczne. Co gorsza, edytorowi sprowadza się czasem dwu albo nawet trzykrotnie wygenerować przy siebie podobne sekcje zakrętów, które dzielą się od siebie tylko minimalnie. Trudno zatem na ten czas opowiadać o rajdowej rewolucji pod tymże powodem, choć więc z pełną pewnością niezła ciekawostka.

A jak wskazuje Dirt 4? Pewnie dobrze znacie, że Dirt Rally nie był najznaczniejszy, choć specjalnie stylizowany w dość szarawą, wypłowiałą kolorystykę. Dirt 4 robi mały krok do przodu pod względem kolorów, a raczej występuje w tle pod względem technologii. Oraz wtedy dosyć szybko widać. Mi to osobiście nie przeszkadza, bo gry wyścigowe muszą iść, oraz nie wyglądać… chyba, że nie rozmawiamy o pracach symulacyjnych, natomiast tych skierowanych do miłośników gier zręcznościowych. I tymże całkowicie Dirt 4 się nie w niniejszą kategorię także łapie. Również powiem wprost, w przyrównaniu do realizacji pokroju Forzy Horizon 3, wizualnie pomiędzy obydwoma atrakcjami jest znakomita przepaść. Modele aut jeszcze się jakoś bronią, ale tekstury drzew czy elementów otoczenia już niestety lekko kłują w oczy. Całkiem nieźle uchodzą za to efekty pogodowe – gęsta jak mleko mgła wygląda trochę jak z komiksu, a za to zwraca na trasie nieźle popalić.

Dirt 4 toż wymarzona rajdowa gra, tylko część fanów Dirt Rally że stanowić niezbyt zadowolona. Szczególnie ci, którzy nie lubią kompromisów. Nie da się trzymać za ogon dwóch srok. Z muzyki wyleciał hillclimb, nie nosi w niej oraz dobrych tras z Monte Carlo. Uznajemy zbyt to jeszcze fajniejszą karierę, ciekawostkę w struktury generatora tras, wyścigi off-road również model sterowania dla fanów zręcznościowej zabawy – jednocześnie zabrakło gdzieniegdzie więcej torów czy dyscyplin. W składzie konsola + pad całość zbiera się tak dobrze, choć gdzieś tam czuję, że dużo bawiłeś się, gdyby Dirt Rally 2 powstał osobno, a Dirt 4 oddzielnie, nawet w jeszcze bardziej zręcznościowej wersji. Twórcy mogliby to też mocniej poszaleć z budową, na co w obecnym momencie nie starczyło im może odwagi. Zagrać? Jeśli lubisz pojeździć rajdówkami na konsoli, to chyba trzeba. Atrakcja jest bliższa niż Dirt Rally również atrakcyjniejsza od rajdowej konkurencji. A to że wystarczająca rekomendacja.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe DiRT 4

Minimalne: Intel Core i3 3220 3.3 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GT 440/Radeon HD 5570 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5 4690 3.5 GHz/AMD FX 8120 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 390 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Ciągle wzdychasz do Tekkena 3 i potrzebuje ciż się godny następca? Zagraj w Tekkena 7. Mordobicia 3D to dla ciebie niezbadany teren? Wygraj w Tekkena 7.

Potrafiło się wydawać, że dwa wymiary na ludzkie zdominowały gatunek konsolowych bijatyk. Soul Calibur nie daje znaku życia, o Virtua Fighter mają tylko najzagorzalsi fani, Dead or Alive 5 obrał kurs na niepewne wody zwane "free to play", zaś Super Smash Bros., Dragon Ball Xenoverse czy nawalanki spod znaku Naruto Shippudden to wprawdzie nieco inna bajka. Obecnie oczy fanów mordobić są skierowane przede wszystkim w zakresie dwuwymiarowych tworów Capcomu (Street Fighter V, nadchodzący Marvel vs. Capcom: Infinite), NetherRrealm Studios (Mortal Kombat X, Injustice 2) i Arc System Works (Gulity Gear, BlazBlue), ale Namco Bandai ze naszym Tekkenem 7 właśnie udowodnił, że gra o tytuł Króla Żelaznej Pięści więcej nie dobiegła końca. Plus toż tylko najnowszy Tekken ma możliwość skupić na sobie radę weteranów serii kiedy i całych nowicjuszy, oczekujących na efektowne gry oraz moc grze do odkrycia.

Od premiery kanonicznego poprzednika z "szóstką" w terminie minęło już dziesięć lat (wersja arcade), co wcale nie oznacza, że seria Tekken stała cały okres w tłu. Namco Bandai przez tą dekadę całkiem solidnie wykorzystywało swoją flagową markę, wypuszczając kilka wersji Tekken 6 i Tekken Tag Tournament 2, tworząc karciankę, bijatykę free to play oraz niemało innych kilka lub dużo ciekawych eksperymentów. Tekken 7 został nominowany do przebywania w 2015 roku i tylko na wersję konsolową przyszło nam czekać przez dwa biega (po drodze pojawiła się rozszerzona edycja zarezerwowana dla salonów gier), to efekt końcowy nie pozostawia wątpliwości, że developer nie próżnował.

Tekken 7 to wykonywa, na jaką warto było czekać niezależnie z tego, czy zjedliśmy zęby na poprzednich częściach, czy tylko zaczynam swoją sprawę z ostatnią serią; lubimy samotną naukę długich kombinacji, sieciowe turnieje, luźne występowanie na kanapie, lub po prostu chcemy się przekonać, co słychać u patologicznej rodziny Mishima i reszty Tekkenowej ekipy. Najnowsze dziecko Namco Bandai to zwiększona, dopracowana i wykonana po brzegi treścią gra, jaka nie pozwoli oderwać sie z konsoli (albo peceta) przez długi okres. Nie wszystko się udało także dużo czynników ważna aby pokazać w doskonalszy sposób, ale pomimo wad Tekken 7 to prawdziwy kandydat do tytułu najlepszej bijatyki tych lat.

Gdyby mieliście kiedyś do tworzenia z Turniejem o Tytuł Króla Żelaznej Pięści, to konkurencja w Tekken 7 nie powinna stanowić dla was zaskoczeniem. Toż w dalszym ciągu trójwymiarowa bijatyka, w jakiej biorą się m.in. side-stepy, juggle również długie kombinacje ciosów – jeżeli przywykliście do Street Fightera czy Mortal Kombat, to musicie zapomnieć o dużych projectile'ach i kręceniu ćwierć/półkółek na padzie. Kule ognia czasami przelecą przez ekran (głównie za sprawą gościnnego występu Akumy), a takie razy łatwo nie są esencją gry w walce Namco Bandai.

Tekken 7 zachował ducha wcześniejszych odsłon, co nie oznacza, że obyło się bez rozwinięcia (a właśnie już bardzo skomplikowanego) systemu. Przykładem są nowe technologie odpalane w trybie Rage, czyli Rage Art i Rage Drive. Że nasz zawodnik zbiera baty, a życie uszczupli mu się do jakiś 25 procent, możemy zastosować ze określonego ciosu (Rage Art), jaki stanowi tymże mocniejszy, im kilka energii wydobywa się na pasku życia. Alternatywą dla Rage Art jest Rage Drive – potężna, ale często ryzykowna technika, która mówi nasze "działanie" niebieską aurą spowijającą naszego zawodnika. Kolejną innowacją jest Power Crusher – technika pochłaniająca ciosy mid i high, ale wykonująca z ciosami low i rzutami. Całe te zmian stanowią doskonałe rozwinięcie Tekkenowej mechaniki oraz co najważniejsze, nie są istotne tylko dla weteranów serii. Przykładowo Rage Arts można przypisać do samego przycisku, dzięki czemu nawet największy laik, który pozna swoją zasadę działania Rage Mode, będzie mógł odpalić widowiskową, i do tego efektywną technikę bez potrzeb zapamiętywania konkretnych sekwencji. https://pobierzgre.org/sportowe/

Widać wyraźnie, że Namco Bandai nie chciało dedykować swojej gry wyłącznie fanom pamiętającym początki serii z 1994 (!) roku. Bo chociaż zatem oni dużo docenią starania developera, który wprowadził na płytę mnóstwo treści, niedzielny fan bijatyk jednocześnie nie powinien narzekać na ekskluzywny charakter oraz za wysoki szczyt wejścia. Tekken 7 nie prowadzi za rączkę zaś nie oferuje łopatologicznych tutoriali, ale obecność trybu Practice należy zaliczyć na plus. Przystępnym włożeniem do świata Tekkena jest ponadto wyjątkowy tryb fabularny, który i mówi co coś o danych technikach. Jego ważną korzyścią istnieje natomiast – co oczywiste – opowiadanie historii rodu Mishima. Fabuła Tekkena 7 przeprowadza się po wydarzeniach z "szóstki", choć narracja nie jest banalna i ceni nas kosztować w historia. Story Mode to naprawdę mieszanka filmików, statycznych obrazów z nudnym narratorem w tle oraz obowiązkowych pojedynków, na jakie wielu fanów serii z pewnością ostrzyła sobie zęby. Niestety jednak sam pomysł zarabia na pochwałę, to w praktyce nie jest obecnie tak różowo. Fajnie, że poznajemy dalsze losy (a czasem wracamy do historii) kultowych postaci, z patologiczną rodziną Mishimów na czele, jednak liczba absurdów, nudnych przerywników i nic niewnoszących walk sprawia, iż w głównym rozrachunku traktuję Story Mode jako zmarnowany potencjał oraz "radość" na sam wieczór.

O moc dużo bawiłem się w aktywnym trybie Arcade, gdzie stajemy do akcji z pięcioma następującymi po sobie przeciwnikami. A już absolutnym strzałem w dziesiątkę zaprezentował się niepozorny Treasure Battle. Ta wiążąca zabawa wierzy w gruncie treści na rozgrywaniu kolejnych wojen i kupowaniu skrzynek ze skarbami, w jakich znajdujemy lokalną walutę, elementy stroju czy inne upiększacze interfejsu. Niby nic wielkiego, tyle tylko, że Tekken 7 jest ZNAKOMITY pod względem możliwości kształtowania wyglądu sylwetki (zaś nie tylko) do własnych potrzeb. To aktualnie nie ostatnie okresy, kiedy Jin odnosił się z samą klatą i ognistymi portkami, a Paul Phoenix był synonimem motocyklisty z imponującą blondfryzurą. W innym Tekkenie możemy zmienić praktycznie wszystko w postaci ulubionego zawodnika. Również gdy planujecie, że Tekken Tag Tournament 2 na Wii U przesadzał, ubierając Ganryu w strój Bowsera albo Heihachiego w Mario, to stan zwariowania Tekkena 7 że istnieć dla was szokiem. Dość powiedzieć, iż w "siódemce" możemy kupować/odblokowywać okulary słoneczne, komiczne nakrycia głowy, sukienki (unisex), buty, karabiny, zbroje oraz całą masę zakręconych dodatków w ruchu wielkiej pizzy przyklejonej do pleców naszego pupila. Poszerzanie kolekcji akcesoriów również elementów garderoby to wbrew pozorom świetna zabawa, oczywiście pod warunkiem, iż nie jesteśmy purystami przyzwyczajonymi do tradycyjnego wyglądu poszczególnych bohaterów. Tak czy inaczej, Treasure Battle może wciągnąć na długie godziny oraz stanowi atrakcyjną odskocznią od drugich trybów. Zdobycie każdych przedmiotów zajmuje prawdopodobnie absurdalną ilość czasu, choć można spotkać w internecie na niską drogę zarabobienia fortuny w Treasure Battle bez potrzeby rozgrywania kolejnych pojedynków. Wystarczy mieć kontroler z możliwością turbo, wybrać Katarinę oraz dokonać, by wszystek czas spamowała combo 44444.

Tekken 7 jest wysoką propozycją dla samotników, a nie da się ukryć, że esencją wszelkich bijatyk są starcia z prawdziwym przeciwnikiem. "Siódemka" korzysta w ostatnim fakcie wiele do powiedzenia, zarówno w dziedzinie lokalnej (kanapowe granie lubi jak były) kiedy oraz online. Kilka dni po premierze matchmaking i lagi pochodzące z połączenia sieciowego były bardzo niebezpieczne, jednak potrzeba być prawdziwej chęci i oczekiwać na to, że Namco Bandai będzie rozwijało strukturę sieciową, jaka z pewnością przyciągnie masę użytkowników. Bo jest tutaj wiele atrakcji: od szybkich, pojedynczych walk, przez walki rankingowe, aż po turnieje dla ośmiu graczy. Warstwa sieciowa Tekkena 7 jest zrozumiała oraz otwarta dla klienta, jaki może podejrzeć poziom zaawansowania przeciwnika również chęć jego sygnału. Możliwość realizowania własnych turniejów, dla miłośników z listy znajomych czy zupełnie innych graczy, to nowe idealne rozwiązanie. Krótko mówiąc, Tekken 7 jest wszystko, czego bym sobie życzył po sieciowej bijatyce. Również jeżeli tylko twórcy uporają się ze częstymi problemami (aktualizacje są wysoce niż jakiekolwiek), to nic nie bycie na przeszkodzie, by regularnie kontrolować swój odcień w starciu z graczami z innego kraju świata.

Jeżeli wyrośliście na Tekkenie i nadal wahacie się, czy warto skorzystać po "siódemkę", więc czym prędzej porzućcie wątpliwości. Tekken 7 to gra kompletna prawie w dowolnym elemencie. Tradycyjna u podstaw, ale dobrze rozwijająca sprawdzoną zasadę oraz nadająca zupełnie nowe mechanizmy. Mnóstwo podstawie do odblokowania (oprócz ciuchów i gadżetów m.in. wszystkie filmy z ostatnich gier) wtedy nie tylko miły dodatek, ale prawdziwa motywacja do życia długich pór na budowaniu kolejnych skrzynek. Niestety "siódemka" ma i nasze za uszami, żeby tylko przypomnieć bardzo szorstki oraz nieprzemyślany tryb fabularny czy efekciarską, ale niezbyt imponującą oprawę graficzną. Gra używa na silniku Unreal 4 i chociaż niektóre techniki wywołują efekt "wow", więc nie napiszę, że stan samych strony czy aren stworzył na mnie niesamowite wrażenie. To naturalnie nie przekreśla przyjemności czerpanej z samego mordobicia. W współczesnej materii Tekken 7 to silna potęga oraz pozycja niezbędna dla fanów gatunku kiedy i młodych pragnących zasmakować w trójwymiarowych bijatykach XXI wieku.

PS. Tekken 7 w grupie na konsolę PlayStation 4 jest wsparcie dla gogli VR, o czym świadczy artykuł na okładce również specjalna zakładka w menu gry. Podpinając PSVR do konsoli możemy wziąć z VR Viewer i VR Battle. Pierwszy dodatek to nic dziwnego jak możliwość oglądania wybranej osób (np. po zakupieniu fikuśnego kostiumu) z wszystkiej możliwej strony. Z zmiany VR Battle to tryb treningowy, w którym dajemy lub oddalamy kamerę, włączamy slow motion itp. Żaden z obecnych dodatków nie stworzył na mnie doświadczenia i że, że stały wspomniane na skalę z świadomością o wyposzczonych posiadaczach PSVR. Ot, niewiele znacząca ciekawostka.

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Tekken 7

Minimalne: Intel Core i3-4160 3.6 GHz 6 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5-4690 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 1060 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Najsłynniejsza seria wykonywane przez Telltale doczekała się swojej kolejnej odsłony. Jak wypada trzeci sezon Żywych Trupów w klasy interaktywnej?

Telltale Games udało się aż dwukrotnie sprzedać nam tenże tenże produkt – drugi etap The Walking Dead w wartości powielał elementy wielkie z podstawowej linii również nie zebrał podobnego poklasku co przygody Lee Everetta. Oczywiście przyszło wcielać nam się w przyszłą bohaterkę, jednak Clementine przecież znaliśmy bardzie dobrze. Mała dziewczynka z biegiem czasu wyrosła na głęboką nastolatkę, produkt naszych czasów – ocalałego, który siłą woli, opanowaniem również przede wszystkim wiedzą zasad rządzących światem opanowanym przez zombie, zawstydzić znała w innym etapie niejednego dorosłego. Aby natomiast być wystarczająco szczerym, to przeboje Clementine z nową grupą zwłaszcza nie zapadły mi w pamięć. Oczywiście niezapomniany efekt i społeczny wydźwięk dostał w mojej głowie, aczkolwiek o ile historię Lee istnieję w bycie z pamięci powtórzyć krok po kroku, tak perypetii jego niegdysiejszej podopiecznej już nie. Pierwszy sezon postawił poprzeczkę wysoko, drugi lekko przynudził, więc ostudził zapał fanów. Deweloper pamięta zawsze szansę się zrehabilitować, a The Walking Dead: A New Frontier więc nic nowego, jak inna szansa Telltale Games na skończenie na nas wrażenia. Jak na miejscu poprzedników wypada najnowsza seria?

Jak pozwoliło na „pilot” pierwszy etap daje nam sytuację, ma nowe form również robi mechanikę. Telltale Games postanowiło podtrzymać tradycję „ograniczonej ciągłości” w ramach swojego flagowego produktu którym jest The Walking Dead. Co zatem świadczy? Mamy różnego głównego bohatera, którego poczynaniami kierujemy – to Javier Garcia, niegdyś lekki i lekki awanturnik, dziś siłą rzeczy opiekun bratowej i dwójki nastoletnich dzieci kojarzy z pierwszego małżeństwa (wiem, wiem – to skomplikowane). Pierwsze sceny trochę przynudzają, co stanowi dość zrozumiałe. Goręcej odbywa się mniej nic w lęku dodatkowo na brzegu, chociaż pierwsza grupę Ties That Bind ogólnie wypada raczej spokojnie. Możliwe, że deweloper, twórcy serialu i scenarzyści komiksu tak mnie teraz znieczulili, że znając realia świata przedstawionego z góry umawiał się na pewną śmierć, która nadałaby wypadkom odrobinę tempa. Bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest natomiast, że po prostu dodatek nie pyknęło w scenariuszu, w układu z czym nic nie pyknęło w moim sercu, kiedy zauważył „ten niezwykli zgon”. Lecz nie miejcie mi za złe spojlera – oczywiście było że człowiek zginie, natomiast to The Walking Dead!

Dwa zwrócenia na punkt konstrukcji historie i techniki. Telltale Games wraz z trzecim sezonem wprowadziło The Walking Dead parę drobnych usprawnień. Podczas fazy eksploracji możemy nacisnąć przycisk „Shift”, aby już się poruszać. Lepiej wyczuwalny istnieje jeszcze ekwipunek, przynajmniej w terenie rzeczy to sprawa daleko niż drugorzędna, bo The Walking Dead pozostaje „samograjem”, grą przygodową przygotowaną zgodnie ze „gorącymi trendami”, tudzież interaktywnym filmem, to stanowi produkcją opartą o dialogi, zaś nie kombinatorykę z problemami. Mówcie co wybieracie, ale mi takie zachowanie odpowiada.

Zmianą jest również inny istotny czynnik – retrospekcje które używa Javier, i jakie są osadzone w czasach z przodu wybuchu apokalipsy zombie. Decyzje podjęte w przeszłości mogą stanowić prestiż na jego drogi z rodziną, choć nie docenił obecnego w ramach pierwszego odcinka. Dają nam jeszcze dużo poznać historię głównego bohatera.

Ogólnie rzecz ujmując pilot nie był szkodliwy, aczkolwiek trudno mi go z czystym sumieniem ocenić jak prawdziwy. Osoby są przyzwoicie zarysowane, chociaż może swobodnie naiwne jak na grupkę, która przeżyła już kilka ładnych lat w świecie ogarniętym zalewem żywych trupów. Niemniej niezłe aktorstwo i całe dialogi dały mi na załapanie pierwszego związku z innymi bohaterami. A Clementine? Ona stanowi po prostu bad-assem, który uczy gdy się powinno załatwiać rzeczy w zombie post-apo. Podoba mi się podnoszenie jej w tej książce.

Będąc drugi przypadek scenarzyści mieli kilka ułatwione zadanie. Postaci zostały przedstawione, obecna sytuacja i, związki nakreślono, ważna było wówczas zainteresować się tymże co Telltale robi najlepiej – budowaniem więzi wewnętrznych i korzystaniem tych więzi do emocjonalnego krzywdzenia odbiorcy.

Drugi element to przede wszystkim znacznie mocno akcji, co przypadło mi do rodzaju po raczej ospałej ważnej strony. Bardzo łatwe wrażenie zrobiła walka „miejska” z przodu Ties That Bind Part II, jak również spore hordy zombiaków w dalszym rozwoju. Nieumarlaki zresztą rozegrano mądrze, bo słusznie założono, że obecnie tylko wielkie stada potrafią być niemiłe dla starszych wyjadaczy w formacie Clementine również spółki. Chodzący trup ścieli się więc gęsto. https://pobierzgre.org/przygodowe/

Telltale Games nie zamyka się z ostatnim, że w najróżniejszej linii nawiązuje do ostatnich wydarzeń z serialu. Przeciwnie – uznają się polecać tym faktem, jednocześnie dołączając do tematu z odrobinę nowej części. Nie będzie zdrowym spojlerem, jeżeli zdradzę, że pojawia się wątek bliźniaczo zbliżony do serialowo/komiksowych „The Saviors” . Od powodzie nie brakuje wskazówek sugerujących, że twórcy nie dadzą nam łatwych reakcji i wtedy podejrzenie znajduje pokrycie w opadoszczękogennej końcówce pierwszego odcinka.

Sporo miejsca poświęcono też Clementine – zarówno jej spędzaniu w czasach po wydarzeniach z kolejnego sezonu, jak oraz ciekawszej historii. Co dobre, nasze wybory rozpoczęte w poprzednich czasach mają przełożenie na to, jaką istotą jest dzisiaj nastolatka, a też na kształt retrospekcji które znajdujemy (i które również rozgrywamy). Gdyby nie możecie zaimportować zapisu z poprzednich odsłon, więc nie martwcie się – trzeci sezon pozwoli Wam przed rozpoczęciem gry szybko odtworzyć kształt najważniejszych wydarzeń poprzez ręczne zaznaczenie dobrych wyborów. Jak się domyślacie w bezpośredni sposób mami zatem do kilkukrotnego przejścia już wydanych epizodów, chociażby po to żeby dostrzec kiedy umiały się toczyć dalsze losy Clementine w relacje od wyborów z sezonu ważnego oraz dodatkowego.

Na minus muszę zaliczyć jednak fakt, że w czasie trwania drugiego odcinka nie odczułem jeszcze ani razu wrażenia, że moje wybory miały jedne faktyczne konsekwencje, co jest jednak sztandarowym hasłem Telltale Games pojawiającym się na starcie każdej ich gry (A New Frontier nie jest elementem). Jeżeli potraktujemy obydwa elementy jako przedłużony prolog i trudne „otwarcie”, na co wskazuje wszak jednolitość tytułów, to możemy na ostatnią rzecz przymknąć oko, niemniej… szkoda.

Ogółem rzecz mając inna stronę Ties That Bind sprawiła o dużo pozytywniejsze wrażenie z pierwszej. Jest akcja, są faktyczne dramaty, są stron z którymi można się utożsamiać, jest wreszcie spore zaskoczenie na brzegu, które autentycznie pozostawiło mnie z bogatą ochotą na morze.

Trzeci aspekt jest raz wolny od bagażu konieczności przedstawiania postaci, budowania informacji i opiera się o wielką bazę, którą wykonały dwa poprzednie epizody. Dziwi wiec fakt, że twórcy tak niemrawo przystąpili do tematu, jakby interesując się w zupełności twistami, które zaserwowali nam w centralnych dwóch odsłonach trzeciej serii, bądź typowymi modyfikacjami wątków z serialu.

Zacząłem z pełnej rury oraz wtedy idealnej krytyki, jednak są i rozwiązania projektowe, które w różnym odcinku mi się spodobały. W przeciwieństwie do Ties That Bind odcinek Above The Law rezygnuje z graniem w jakiś sposób, że Clementine odgrywa poważniejszą funkcję w akcji. Dostała odrobinę czasu, ale primo, wepchnięto toż na energię, a secundo, że niczego wtedy nie wniosło. Scenarzyści skupili się bardzo na swobodnych relacjach Javiera a jego rodziny, co w sensie rzeczy pozostaje nieuniknione, biorąc pod opiekę fakt, że całym „WOW” z końca poprzedniego elementu było całe zmartwychwstanie Davida – lekko bucowatego brata Javiera, aktualnie obsadzone w kwestii drinka z przywódców Richmond i tytułowego A New Frontier.

Zabawę psuła mi, jak obecnie wspominałem, oczywistość kolejnych fabularnych meandrów, jakie historia zataczała przez krótkie dwie godziny. Większość osoby została dosyć topornie zakreślona, w sensie sprawy w oparciu o szablony znane już z serialu, z niskimi modyfikacjami. Racja to ciągle przyzwoita rozrywka. Jesteśmy trudne wybory, trochę akcji, parę momentów będących nas wzruszyć zaś wtedy wszystko dalej działa przyzwoicie. Szkoda tylko, iż istnieje takie… generyczne.

To całkowicie poprawny odcinek, przy którym cieszył się całkiem nieźle. Problem w tymże, że Above The Law całkowicie wyeksploatowało potencjał przygotowany przez Ties That Bind. Obawiam się jednak, że scenarzyści szykują się na dalsze badanie tych samych dylematów prawych oraz fundowanie nas wielokrotnie przed tymi samymi pytaniami. Nie wskazuje to zbyt dużo sezonowi, zwłaszcza mając pod uwagę dosyć drętwe dialogi, prezentujące na to, że do prac nad A New Frontier oddelegowano ekipę rezerwową. Niemniej, sesja z trzecim sezonem nie była niebezpieczna. Była po prostu OK.

Stało się dobrze więc czego obawiałem się recenzując poprzedni odcinek – scenarzyści zaczerpnęli zbyt mocno ze źródła potencjalnych plot-boosterów, skutkiem czego wielką ilość czwartego odcinka nosimy w kółko, nie posuwając specjalnie fabuły do przodu. Thicker Than Water wypełnione jest fillerami, tak wyjątkowymi dla gatunku gier liniowo-kinowych, bądź użeraniem się z kilka popularnymi postaciami, jakie powinny po prostu trwać w cieniu do czasu ich zgładzenia przez scenarzystów. Zwyczajnie męczył się przez większość sesji.

Z uwagi na spożytkowanie w starych odcinkach pewnych filarów fabularnych można było pokusić się o oparcie Thicker Than Water o relację Javiera z Clementine. Niestety, scenarzyści zdecydowali się na zajęcie jej ograniczonej roli, co w gruncie rzeczy narzuca mi wrażenie, iż młoda bohaterka poprzednich epizodów zwyczajnie do New Frontier została wrzucona, aby zachować ciągłość w kolejności i przyciągnąć fanów. Co więcej, kiedy Clementine znajduje swoje pięć minut, momentalnie kradnie show, oferując nam najciekawszy dylemat moralny w pełnym odcinku. Jest szukającym, wirtualnym przypomnieniem tego, jako pewne były stare sezony a kiedy dużo serię zgubiła monotonia.

Ciężko jest mi zobaczyć jaki istnieje scenariuszowy cel Thicker Than Water. Młody Gabe był mnie także dużo zirytować? Ok, jednak już wcześniej posiadał go blisko dosyć. Miałem zajść w nieistotny konflikt z moją inną ekipą? Ok, wszedłem, jednak nic z tegoż nie wynikło. Ciekawy wątek romantyczny rozwiązano jedną sceną, a gra tym wszelki odcinek tylko biegałem w kółko, zbierając fanty również licząc na to aż coś się zacznie dziać, albo pojawią się osoby których los choć trochę mnie obejdzie.

The Walking Dead: A New Frontier odzyskuje dynamikę właśnie w końcowej części czwartego odcinka. Nieco dużo na „wysokości” trzech czwartych epizodu podstawowe elementy składowe wreszcie zaczynają działać zgodnie ze swoim zadaniem. Niestety istnieje to mieszanka wybuchowa – daleko relacjom pomiędzy braćmi Javierem i Davidem do wszelkich powiązań pomiędzy postaciami będącymi chociażby w zeszłych sezonach. I choć ograniczone rozwiązanie problemu romantycznego pozostawiło mnie zadowolonym, głównie ze powodu na moją inną wątpliwość co do tego, jak powinienem go zrealizować, tak wszystko zdaje mi się naturalne również mało teatralne na środowisku relacji Clementine z Lee czy z wyprawy podjętej przez bohaterów drugiej serii. Wirtualne The Walking Dead stoi się tasiemcem a toż drętwym. Czekamy na cel, jednak już wiadomo, że nie stanowił zatem dobry sezon.

Po poprzednim elemencie byłem duży najgorszych obaw, jeżeli chodzi o finał sezonu. Błądzenie bez końca przez dłuższy chwila również nadmierne wyeksploatowanie pewnych elementów doprowadziło mnie do momentu, w jakim zapomniałem o aktualnym, że w I New Frontier są i ciekawe, pełnokrwiste postaci, które zdążyłem polubić. Wystarczy oddać im scenę, i pełne wdzięczności serwują piękny teatr z zombie w wnętrzu, który aż wybiera się oglądać. Doskonałe miejsce znów zajął Javi i Clementine.

Z następujących dziedzin, które From the Gallows wygląda dobrze: wreszcie wiadomo co poeta przechodził na nauki. Owszem, już wcześniej w usta również czyny bohaterów wciskane było ważne pytanie, a mianowicie „co dla Ciebie graczu znaczy rodzina?”, ale dyskusja ta kierowana była ciężkie, niemrawie również w gruncie rzeczy sprawiała wrażenie jednego z wielu wątków pobocznych. Właśnie w ostatnim etapie wreszcie poczułem ciężkość i prawdziwy pomysł tego zagadnienia. Odpowiedź nie jest przyjemna, i co najlepsze – The New Frontier dobrze nie służy nam samego, słusznego morału. Od była w atrakcjach Telltale nie czułem naprawdę dużo, że ostateczny wydźwięk historii zależy z moich decyzji.

Wszystkie dzięki poczuciu, że wreszcie możemy dawać tym, jaką kobietą będzie podstawowy bohater, Javi. Możemy zbudować go na twarz, która używa pozostać dobrą, pomimo tylu lat z początku apokalipsy, albo cynika, który proponuje się podstawom tego świata. To tworzy stanowi siłę I New Frontier oraz ostatniego etapu - pozwolono traktować tym, którzy planują dodatek do powiedzenia. Nie polecając już o innych dobrych wyborach, bardziej powszechnych, takich jak pomiędzy rodzajami miłości, lojalności, itd. A New Frontier zadaje dużo fajnych pytań, szkoda że po drodze potrafi gracza znużyć.

From the Gallows zatem nie tylko dużo łatwe zwieńczenie całego czasu – odcinek dobrze objawia się też samodzielnie. Praktycznie całe dwie godziny prezentuje świetne tempo, niemalże hitchcockowskie. Tworzy się od trzęsienia ziemi, a później napięcie teraz tylko rośnie. Kilkoro razy więcej autentycznie zaskoczyły mnie pytania na ekranie. Całość po prostu sprawia radość – cóż za zaskoczenie po miernych poprzednich dwóch epizodach.

Podsumowując – The Walking Dead: A New Frontier jako sezon prezentuje bardzo nierówny poziom. Dobry początek unosi się przez słabe odcinki trzeci oraz czwarty, jakie z zmian rekompensowane są świetnym finałem. Czy żałuję, że dałem szansę nowej grupie z Javierem na czele? Zupełnie nie, lecz jestem fanem Żywych Trupów w zespole. Przeciętnym graczom polecam szukać na najświeższy sezon na przecenach natomiast na dobre dopasować się z faktem, że Telltale przeżywa zarówno wzloty jak i upadki.

Ocena użytkowników 6/10

Wymagania sprzętowe The Walking Dead: The Telltale Series - A New Frontier

Minimalne: lntel Core 2 Duo 2.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTS 450 lub lepsza Windows 7 64-bit

Jeżeli w 2013 roku NetherRealm Studios przedstawiło graczom Injustice: Gods Among Us, mało kto wierzył, że połączenie „Mortala z Supermanem” może odnieść sukces. Teraz, po paru latach, otrzymujemy kontynuację, a twórcy ponownie potwierdzają, że świat potrzebuje takich bohaterów.

Nieczęsto sięgając po nową bijatykę mam okazję wskoczyć do systemu fabularnego, który pobudzi mnie na chwila złotych godzin. I dokładnie tak rozpoczęła się moja sprawa z Injustice 2 również tak taką pracę na starcie lubienia tej sztuce zalecam każdemu. NetherRealm Studios ponownie zaprasza graczy do około 4,5 godzinnej opowieści, która stanowi przeładowana walkami oraz akcją. Przygoda została umiejscowiona dokładnie 5 lat po pracy z Injustice: Gods Among Us - scenarzyści zdecydowali się na kontynuowanie wątku Batmana z Supermanem. Jednak starcia Obrońcy Gotham z Pracownikiem ze Określeni nie są pierwszoplanowymi wydarzeniami, ponieważ Ziemia jest bardzo poważniejszy problem. Brainiac postanowił dodać do bliskiej kolekcji naszą planetę, a wszyscy bohaterowie muszą stanąć ramię w ramię, by wspólnymi siłami pokonać „Mózgowca”.

Historia nie jest niezaprzeczalnie najlepszą relacją w uniwersum DC, tylko na pewno najlepszą okazją wykreowaną przez ekipę Eda Boona. Od podstawowej do nowej minuty z przyjemnością poznawałem wydarzenia, w których schemat prezentacji się nie zmienił – oglądamy świetnie zrealizowane filmiki, które dynamicznie przechodzą w grę. NetherRealm Studios już wcześniej zaprezentowało nam taką przyjemność zaś w kwocie inny raz pokazują jedno – ta fabuła jest doskonałym dodatkiem do bijatyki. Jest bardzo, wątki są ciekawe, a gracze mają okazję wypróbować wiele osoby. Powinien mieć przy tym myśl, iż nie stanowi obecne najważniejszy tryb, i tylko dostęp do dobrej rozgrywki, dlatego motywuję do poznania się z nim na jednym początku.

Scenarzyści wyraźnie odrobili zadanie domowe, wyciągnęli lekcje, i nawet wpadli na zupełnie nowy poziom, bo przygotowana sprawa nie jest jednowymiarowa. Dobrze zbiera się wprowadzenie do gry niektórych osób – dziwicie się „co tutaj robi Joker” lub „co stanowi nie tak ze Strachem na Wróble”? Spokojnie, twórcy natrafili na tak dobre programy, które stały zorganizowane z głową. Na jednym wstępu pojawia się większe ryzyko, jednak nawet w obliczu takiego momentu wojownicy nie zapominają o tym, że jeszcze mało lat temu obijali swoje mordy. A z tego powodu wciąż pojawiają się pomiędzy nimi tarcia, które ubarwiają główny wątek – sympatycznym zabiegiem jest więcej możliwość znajdowania w kilku scenach postaci, jaką planujemy rozegrać pojedynek… Trudno tu świadczyć o dużych kolejach w walce, ale autorom udało się nawet w taki metoda przygotować dodatkowe zakończenie.

W Injustice 2 wchodzimy na plejadę różnorodnych charakterów, które udało się okiełznać. Niektóre są ważniejsze, inni odgrywają epizodyczną rolę, jednak tryb spełnia naszą najistotniejszą postać wzorowo – przestawia ciekawą opowieść, pozwala wcielić się dodatkowo aktualnym jedynym wypróbować wiele ikon, a także rzuca odrobinę inne światło na pytania z „jedynki”. Teraz lepiej znam zrozumieć motyw działania Supermana, który otrzymałeś nową osoba. Oczywiście ze względu na ostatniego faceta łyknąłem tryb fabularnym za jakimś rozwiązaniem a marzył tylko oraz tylko jednego… Więcej.

Albo w owej sprawy fabuła mogłaby być znaczniejsza? Pewnie, jednak NetherRealm Studios udało się zachować optymalny balans pomiędzy długością a przyjemną rozgrywką. Scenariusz jest naładowany akcją, nie nudzi od brzasku do kraju również w sumie odbywa się w odpowiednim czasie. Po ujrzeniu napisów końcowych postanowiłem z miejsca sprawdzić kolejne tryby.

Głównym daniem w realizacji dla wielu będzie Multiwersum. Jeśli pracowali w Mortal Kombat X to na pewno kojarzycie Żywe Wieże, jakie tym zupełnie przybrały postać planet. Batman ma własny wielki sprzęt, który pozwala mu próbować różne światy i tymże tymże pomagać mieszkańcom. Także jak w sukcesie wież, miejsca jednocześnie są dostępne przez wyznaczony czas, więc niektórzy mogą nawet nie zauważyć dostępnych zadań. Starcia są interesujące, deweloperzy ponownie ubarwiają pojedynki wrzucając do nich wyjątkowe zdolności dla osoby, zmniejszają siłę, zwiększają prędkość, usuwając specjalne moce, blokując skoki, czy pozwalając wypróbować nowe strony. Pewnie jeszcze przez wiele tygodni będziemy wydawać najróżniejsze „smaczki” tutaj ukryte, bo już wcześniejsze produkcje studia pokazały, że ekipa lubi zaszaleć.

Nie kryję, że aktualnie obecnie w niniejszym miejscu spędziłem dobrze czasu, ponieważ „multiuniwersum” pozwala najszybciej kupić… Nowe fatałaszki. Tak, największą informacją (i może dla wielu niewiadomą) produkcji jest System Gear, który umożliwia dosłownie ubierać bohaterów. Z okresu do momentu po skończeniu starcia zgarniamy losowy przedmiot, który niekoniecznie przypasuje do bohatera aktualnie reprezentowanego. Twórcy stworzyli podobno tysiące poszczególnych butów, czapek, rękawic, bądź same kilka schematów kolorów, więc fani zbieractwa znajdą tu grę na dziesiątki godzin. Ja zawsze nie należę do klientów kolekcjonujących najróżniejsze gadżety, a w aktualnym faktu… Wsiąknąłem. Świetnie jest zamknąć strój, który ubarwia wygląd bohatera, a w dodatku przychodzi na jego statystyki. Z miejsca uspokajam maniaków sieciowych pojedynków – jednak w trakcie rywalizacji rankingowej widzimy nowe ubrania, to niemniej nie powodują one na siłę, albo oraz możliwości postaci. Tak w następnych trybach stroje mają miejsce, ale po spędzeniu z grą kilkudziesięciu godzin odnoszę wrażenie, że zachowano tutaj zdrowy umiar w balansie, bo zwykle mamy wybór. Rywalizacja została znacząco ubarwiona plus stanowi dla mnie wygodniejsza… W trakcie rozgrywki zbieramy jedną z niewielu walut, za jaką możemy kupić macierze (typowe skrzynki), w jakich szukamy kolejny sprzęt. Jeszcze w „multiwersum” pojawiają się wyzwania, za jakie zgarniamy kolejne przedmioty. To samonakręcająca się spirala, aczkolwiek nie powinien w niej realizować. https://pobierzgre.org/przygodowe/

W Injustice 2 można się również świetnie bawić bez zbierania ubrań, patrzenia na statystyki oraz odmawiania zdrowasiek za kolejny schemat kolorystyczny dla osób. Gra ponownie oferuje wybornie efektowną dodatkowo niezwykle odpowiadającą walkę. Twórcy nie zrezygnowali z najważniejszych punktów starć oraz znowu runda nie regeneruje zdrowia zwycięzcy, a ładując specjalny pasek możemy za pomocą dwóch triggerow odpalić super atak, w którym przykładowo Flash przerzuca przeciwnika przez kilka wymiarów, Strach na Wróble przenosi oponenta do najgorszego koszmaru, Aquaman zatapia arenę, Batman używa do ataku Batmobile, Supergirl prezentuje swoje „mocne oczy”, zaś Captain Cold zamraża całą arenę. Przypomina więc po prostu FENOMENALNIE a jest równie efektowne.

Teraz „pasek” ma ponad większe znacznie natomiast w kasie jest najistotniejszym aspektem walk. Właściwe jego zapełnienie pozwala kontrolować rzecz na ekranie, jednak oczywiście powinien go równie umiejętnie wykorzystywać – teraz zgromadzoną „moc” możemy bez problemu przeznaczyć na unik lub przełamanie combosa oponenta. Szczególnie dodaje się ta druga opcja, która eliminuje z muzyki graczy męczących przez cały mecz wyłącznie jeden atak, żeby bez większego wpływu wygrać starcie. Gracze otrzymują od deweloperów furtkę, która znacznie podnosi poziom pojedynków, oraz w dodatku sprawia, że nie są one szybko tak bardzo przypadkowe. W Injustice 2 dużo wyższe uznanie mają własne zdolności.

Jeszcze w moc ważnych momentach wykorzystamy atuty areny – wyrzucimy przeciwnika na różną miejscówkę lub zostawimy w niego jednym z tematów miejscówki – a nawet w tym polu zachowano zdrowy rozsądek. Znacznie łatwiej teraz zablokować lub uciec przed tymi atakami. Do zabawy powrócił oraz system „konfliktów”, w którym rywale łączą się do siebie, a my określamy jaką grupę z paska przeznaczyć na wstępie – jeśli zdecydujemy się wydać dużo od oponenta, możemy zregenerować część zdrowia lub zaatakować rywala z zdrowszą wagą. Już kilkukrotnie był możliwość przebywać w pojedynku, w jakim rywal przenosił się w taki rób i później obił mordę mojej osobie. To boli.

A jedne konkurencje są bardzo przyjemne. Ich dynamika została odrobinę przyspieszona względem pierwowzoru, jednak trudno informować o przerażającej szybkości, bo autorzy następny raz stawiają na bardziej taktyczną zabawę. Wszystkie ataki mają swoją energię, „czuć” je pod paluchami, a podstawowe combosy wykona nawet kilkuletni dzieciak. Standardowo im niewiele czasu poświęcimy na rozgrywkę, tym kształtujemy się łączyć sekwencje, ubarwiać je dodatkowo wciąż lepiej radzimy sobie z kontrolą bohatera. Opcji taktycznych jest wszystka masa, natomiast w nauczeniu podstaw pomaga naprawdę dobrze przygotowany samouczek.

Twórcy właśnie nie uciekają od Injustice: Gods Among Us, lub te nawet Mortal Kombat X, tylko pod wieloma względami nowa gra posiada swój oryginalny charakter. Jest doskonale, efektowniej również pojawiają się nowości.

NetherRealm Studios zdecydowało się na koniec męczącą kampanię marketingową, podczas której bardzo dobrze poznaliśmy wszystkie postacie. Na start otrzymujemy 28 wojowników, a przestawiona reguła jest cała barwnych indywidualności.

Z tych znacznie wyraźnych jest tak Batman, Superman, Catwoman, Flash, Poison Ivy, Robin, Supergirl, Wonder Woman, Joker, Bane, Aquaman, Deadshoot, Green Arrow, Scarecrow, Gorilla Grodd, Black Canary, ale autorom udało się jeszcze wrzucić do wielkości takie indywidua jak Atrocitusa, Blue Beetle'a, Cheetaha, Doctora Fate, i nawet swoje 5 minut otrzymał Swamp Thing. Zestawienie jest ciekawe, każdy „heros” ma inny styl, umiejętności, super atak oraz oczywiście… Niezliczony zestaw strojów do zebrania. Dołączamy do bieżącego mało wersji kolorystycznych, a naprawdę trudno narzekać na nudę. Jedynym problemem dla niektórych będą teraz zapowiedziane rozszerzenia, lecz „starter” wystarczy na przynajmniej kilka miesięcy, a właśnie po tym czasie zastanowię się, bądź w zespole warto inwestować gotówkę w DLC. Można jedynie żałować, że autorzy nie zdecydowali się na kupowanie bohaterów za gotówkę zgromadzoną w atrakcji. Taki patent sprawdza się u Francuzów i tutaj również był rację bytu.

Dobrze został rozegrany motyw aren, które stały skojarzone z akcją oraz powodują graczom wejść do kilku ikonicznych miejscówek. Odwiedzamy między innymi Metropolis, plac zabaw Jokera, statek Brainiaca, jaskinię Batmana, Gorilla City, Fortecę Samotności, albo te Arkham Asylum . Lokacje są piękne, często obładowane najdrobniejszymi elementami i z różnymi elementami do aktywacji. Oprawa graficzna więc bez wątpienia spory atut pozycji, bo niezależnie, czy opowiadamy o osobach, miejscówkach, bądź i efektownych super ciosach – każdy z wyjątków został dopracowany. W sukcesie udźwiękowienia nie wszedł na żaden z wyjątków, który sprawiłby, abym po wykonaniu gry szukał soundtracka, ale same muzyka ponadto nie przeszkadza. Stanowi ostatnie po prostu dobrze wpleciona w pełny tytuł. Natomiast na pewno trzeba dodać, że w tym fakcie zdecydowano się na pozycję kinową (napisy) i istniał to tak fajny pomysł – wszystkie rozmowy pomiędzy częściami w angielskiej wersji brzmią autentycznie zaś nie są zniekształcone przez lektora, czy i naszych aktorów.

W grze obok trybu fabularnego oraz Multiwersum odnalazłaby się jeszcze typowa drabinka (ukryta obok różnych planet), tryb sieciowy, lokalna rywalizacja oraz gildie. W wypadku zmagań Online możemy bez problemu wziąć wkład w rankingowych spotkaniach, dołączyć lub stworzyć pokój, gdzie można robić, lub i mieć udział w zmaganiach typu „Król Wzgórz” (w lobby uważa się kilku graczy, dwóch walczy ze sobą, a zwycięzca gra dalej). W przypadku klanów możemy bez problemu stworzyć formację, wybrać herb, a później rozmawiać ze współtowarzyszami broni, kontaktować się na spotkania, i nawet walczyć „dla dobra obsługi” w profesjonalnych wyzwaniach plus tymże tymże zbierać kolejne skrzynki. Bardzo przy tym żałuję, że studio nie pokusiło się o dodatkowe warianty zabawy. Już konkurencja pokazuje, że przyszedł czas zintegrowanych z muzyką turniejów, jakie są łatwe w budowy, jednak mogą znacznie ubarwić rywalizację. Mogę nawet sobie wyobrazić, że gracze „wykładają” wybraną liczbę macierzy, a zwycięzca zgarnia pełną pulę… Istniała toż przyjemna integracja z pełną pozycją i dodatkowa zachęta do polepszania swoich kompetencje.

Injustice 2 będzie dla wielu spełnieniem najskrytszych marzeń. Twórcy pokusili się o odpowiednie usprawnienia, jakie w dodatku sprawiają, że zabawa jest znakomitsza od naszego poprzednika. Pojedynki są efektowne, lista osobie pełna najróżniejszych charakterów, fabuła to czysty kontakt do gry, a kiedy wkręcicie się w zbierane fatałaszków, przy „nowych wieżach” spędzicie dużo czasu. Oczywiście daje nie jest pozbawiona pewnych mankamentów, ale miłośnicy gatunku znajdą tutaj treść na znacznie przyjemnych miesięcy obijania przeciwników. Można korzystać możliwość, że Ed Boon wciąż będzie wymagał rozwijać uniwersum DC, bo z szeroką chęcią zobaczyłbym kontynuację tej sprawie. To bez wątpienia jedna z najciekawszych gier spośród ostatniego uniwersum.

Świat potrzebuje bohaterów, łotrów oraz innych gier z NetherRealm Studios. Twórcy Mortal Kombat ponownie zapraszają śmiałków na konkurencje z Batmanem oraz Supermanem w pracy głównej oraz potrafią pozytywnie zaskoczyć. Fani uniwersum DC i walk mogą zakładać peleryny, obcisłe gatki, maski, łapać kontrolery w ręki oraz walczyć. Jest dobra!

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Injustice 2

Minimalne: Intel Core i5-750 2.6 GHz/AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTX 570/Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i3-2100 3.1 GHz/AMD FX-6300 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 290 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

I BUILT MY SITE FOR FREE USING